Zacznijmy od tego, że bardzo lubię język hiszpański. Jest dźwięczny i wdzięczny. Uczę się go od trzech lat i od tej pory jest moim ulubionym językiem (przemilczmy to, że oprócz hiszpańskiego, uczyłam się tylko angielskiego). W ciągu trzech lat odwiedziłam Hiszpanię trzykrotnie. Za każdym razem ucząc się czegoś nowego... nie tylko języka. W tym roku udałam się na wycieczkę szkolną do Alicante - uroczego nadmorskiego miasta. Jest to stolica prowincji Alicante należącej do Wspólnoty Walenckiej. Ale nieco mniej geograficznie, jest to po prostu kolejne piękne, hiszpańskie miasto, które zobaczyłam.
Na wycieczce zaplanowane mieliśmy lekcje języka hiszpańskiego, a jakże, z prawdziwymi Hiszpanami. Jest to niesamowita okazja, by języka nauczyć się, nie na powielanych przykładach i ćwiczeniach z podręcznika, ale w prawdziwym życiu. Mieszkaliśmy u rodzin, które raczej mówiły tylko i wyłącznie po hiszpańsku. Obcy język 24h ? Dla niektórych pewnie koszmar, ale dla mnie marzenie, które znowu spełniłam.
W nauce języka w Hiszpanii lubię przede wszystkim to, że naprawdę rozmawiam. Na tematy, jakie chcę i na jakie muszę, ale pomimo błędów, które jeszcze popełniam, nigdy nie spotkałam się z krytyką ze strony rodowitych mieszkańców tego kraju. Hiszpanie docenią i pomogą każdemu, kto choć trochę stara się mówić w ich języku.
Kiedy zastanawiam się, co w tej wycieczce podobało mi się najbardziej, to nie wiem, od czego zacząć. Na pewno w pamięci zapadł mi dzień na rynku. Gatunki warzyw i ryb, których nawet nie zliczę. Kolorowe cukiernie i pachnące stoiska z owocami, o których jak dotąd czytałam jedynie w książkach. Na rynku musieliśmy wykonać kilka zadań w ramach szkoły, do której uczęszczaliśmy. Mogliśmy pytać się sprzedawców o ich produkty. Od najdroższych do najtańszych, ale zawsze świeżych. Było to naprawdę ciekawe doświadczenie. Plaża , sklepy, kawiarnie i wiele innych rzeczy, naprawdę mieliśmy wrażenie, że to już nasze wakacje. Pogoda rozpieszczała nas przez wszystkie dni, Słonce towarzyszyło nam na każdym kroku, dlatego do dzisiaj czuję i pamiętam moment, kiedy przylecieliśmy do Polski. Wysiedliśmy z samolotu i powitała nas ulewa oraz chyba 10 stopni na termometrze. Szok, nie tylko termiczny, gwarantowany. I to chyba moje jedyne złe wspomnienie, ale na szczęście już z Polski. Hiszpania ponownie mnie nie zawiodła. Oby nie ostatni raz.
Opr. Agata Konca