Mniej więcej dwa lata temu pierwszy raz, i jak na razie jedyny, uczestniczyłem w Lednickim Spotkaniu Młodych, organizowanym i prowadzonym w dużej mierze przez o. Jana Górę OP. Już wtedy spotkanie było powszechnie znane w naszym kraju i przyciągnęło dziesiątki tysięcy młodych z całej Polski. Podczas tego spotkania usłyszałem piosenkę, która bardzo mnie urzekła. Jej tekst był niezwykle krótki, sprowadzał się bowiem do słów: "Szukałem was, teraz wy do mnie przychodzicie". Nie do końca świadom tych słów, śpiewałem ją i zachwycałem się, chłonąłem każdy dźwięk, każdy wyraz, jednak czegoś brakowało do tego, co nazwałbym "pełnią tej piosenki". Oczywiście, jak chyba każdy katolik (lub szerzej: chrześcijanin w ogóle), wiedziałem, że słowa te wypowiedział, nieżyjący już wówczas od kilku lat, Ojciec Święty Jan Paweł II, Nasz Papież - jak go, dla podkreślenia pochodzenia i zasług oddanych ojczyźnie, zwykła nazywać znaczna część Polaków (w istocie jest to parafraza słów papieża, który w rzeczywistości rzekł: "Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie"). Wiedza ta okazała się niewystarczająca. Ignorancja nie pozwoliła mi wtedy poczuć owej "pełni" i pozostał pewnego rodzaju niedosyt, pozostało otwarte pytanie, pytanie bez odpowiedzi: Cóż jest "pełnią tego tekstu"?
Przypomniawszy sobie ostatnio o tych słowach papieża, zapragnąłem prawdziwie się w nie zagłębić i dotrzeć do ich sedna. Postanowiłem wyjść od dokładnej analizy owego cytatu, "rozebrać go na czynniki pierwsze". "Szukałem was". Szukanie zawsze wiąże się z pewnym trudem i z pewną potrzebą, która jest odczuwana i, co za tym idzie, jest przyczyną owego poszukiwania. Najpierw musimy przecież odczuć brak czegoś, żeby uświadomić sobie, że tego czegoś nam brakuje. Wtedy możemy zacząć poszukiwania. Jak wspomniałem wyżej, nie są one proste. Gdy coś próbujemy znaleźć, znaczy to tyle, że nie potrafimy precyzyjnie określić, gdzie owa rzecz się znajduje. Poruszamy się więc nieco na ślepo, z zawiązanymi oczyma. Tułamy się i błądzimy, metodą prób i błędów staramy się dojść do celu, odnaleźć to, czego szukamy. Jednak nie stosuje się to do wszystkich przypadków. Czasami wiemy, czego szukamy i wiemy, gdzie to coś można znaleźć, lecz nie potrafimy odgadnąć drogi lub znamy ją, ale przewyższa ona nasze możliwości. W ostatnim przypadku jesteśmy niczym nieszczęsny Odys, który znał doskonale drogę do domu, jednak z wyroków boskich nie mógł tam dotrzeć. I w naszym życiu przytrafiają się takie okoliczności zewnętrzne, niezależne od nas, które utrudniają lub nawet uniemożliwiają nam dotarcie do celu. Forma użytego czasownika - szukałem (czas przeszły, niedokonany) wskazują nam na rozciągłość w czasie owej czynności. Podkreśla to zarówno trud związany z długim poszukiwaniem, jak i wagę tego, czego się szuka, gdyż jest to warte wieloletnich prób. Zastanówmy się teraz, kto dokonuje owych poszukiwań. Pozornie rzecz wydaje się banalnie prosta, słowa te wypowiedział przecież papież (w 1 os. l. poj.), więc to przecież on musiał szukać. Jednak czy mówił tylko w swoim imieniu? Należy tu zwrócić uwagę na to, że kardynał Wojtyła był w chwili wypowiadania owych słów papieżem, najwyższym kapłanem (pontifex maximus), zastępcą Chrystusa na ziemi (vicarius Christi), osobą, która reprezentuje cały Kościół katolicki. Czyż więc analizując te słowa, możemy o tym zapomnieć? Nie! Jana Pawła II można w tym momencie utożsamić z całym Kościołem powszechnym, bo to również, a raczej przede wszystkim, w jego imieniu głos zabrał ów, błogosławiony za chwilę, papież. A więc poszukiwań dokonuje nie sam papież jako osoba, lecz cały Kościół katolicki z Ojcem Świętym jako zwierzchnikiem na czele. Ale kogo poszukuje Kościół? "Was". Kim są ci "wy"? W celu dobrego zrozumienia wypada wiedzieć, w jakich okolicznościach zostały wypowiedziane te słowa. Papież wyrzekł je na łożu śmierci, gdy poinformowano go, że przed jego oknem, na placu św. Piotra w Rzymie, czuwają i modlą się za niego tysiące młodych ludzi. Więc owym "wy" jest młodzież. Kościół pragnął odnaleźć młodzież. Problemem Kościoła w ostatnich dziesięcioleciach, nie tylko katolickiego, jest brak ludzi młodych. "Wy jesteście przyszłością świata! Wy jesteście nadzieją Kościoła! Wy jesteście moją nadzieją!"- tak mówił przecież sam Ojciec Święty. Zresztą, można to zaobserwować samemu, udając się, np. na Mszę czy jakieś nabożeństwo. Kogóż tam zobaczymy? Większość to ludzie starsi, młodych po prostu tam nie ma lub są w bardzo niewielkiej liczbie. Słusznie wołał więc papież, że są oni przyszłością Kościoła. Bo któż go będzie tworzył, gdy owi starsi ludzie umrą? Kościół, szukając młodych, troszczy się nie tylko o ich dobro, ale także walczy o samego siebie. Choć, zgodnie z nauczaniem katolickim, Kościół ziemski nie przestanie istnieć aż do paruzji (tworzy go przecież także sam Chrystus, który jest wieczny), to tracąc wiernych, traci on nieco ze swojego sensu. Traci także cały świat, każdy człowiek, każdy młody "nieodnaleziony". Przejdźmy w końcu do drugiego członu, który brzmi: "a teraz wy przyszliście do mnie". Gdy dobrze przeanalizowaliśmy pierwszą część cytatu, to dostrzegamy, że ta część jest wyrażeniem realizacji pragnienia zawartego wcześniej. Młodzi przyszli do papieża, przyszli do Kościoła. Wiemy, że swoim nauczaniem Jan Paweł II przyciągnął na nowo do Kościoła rzesze młodych ludzi, co w czasach powszechnej laicyzacji i niemodności religii jest rzeczą trudną. Ważny jest także czas: "teraz". W owym "teraz" Ojciec Święty umierał, kończył swój ziemski żywot. Był to także wyraz miłości do Jana Pawła II, a pośrednio także do samego Chrystusa, którego przecież uosabia na ziemi postać papieża. Młodzi przyszli do Niego sami, z własnej woli. Nikt ich nie zmusił do tego. Sami, z wewnętrznej potrzeby, zjawili się tam, sami przyszli do Ojca Świętego, sami przyszli do Kościoła, sami przyszli do Chrystusa. Zjawili się w tak trudnym czasie, w czasie agonii papieża, głowy ziemskiego Kościoła.
Podsumowując te refleksje, aby dobrze zobrazować przenośny, symboliczny wymiar owych słów, pozwolę sobie je nieco zmienić: Chrystus w Kościele szukał was, młodych, a wy przyszliście do Niego. Teraz dopiero czuję, że poznałem pełny wymiar owej nauki, tym samym teraz mógłbym "w pełni wyśpiewać" wspomnianą wcześniej piosenkę. Odpowiedź została znaleziona, lecz nasuwają się już kolejne pytania: Czy owo przyjście młodych nie było tylko pozornym? Czy nie było spowodowane tylko emocjonalnym podejściem do śmierci Ojca Świętego? Czy nie było formą "słomianego zapału"? Czy dziś młodzi są obecni w Kościele? Czy ten pontyfikat coś zmienił w życiu młodych? Czy te długie poszukiwania młodzieży przez Kościół można uznać za zakończone lub chociaż chwilowo nieaktualne, czy też muszą trwać nadal? Te pytania pozostawiam otwarte. Niech każdy sam spróbuje na nie odpowiedzieć.
Tomasz Kaczmarek z klasy II liceum
|